Niedziela Palmowa (Męki Pańskiej)

Ukrzyżowanie i Śmierć

Kiedy dowleczono w końcu Skazańca na miejsce straceń był u kresu sił, całkowicie wyczerpany i niezdolny do najmniejszego wysiłku, a przecież czekało Go jeszcze najgorsze. Trzymał się na nogach już chyba tylko mocą swej boskiej woli. Scena egzekucji przedstawiona w filmie „Pasja” jest chyba jedną z najbardziej wstrząsających scen nie tylko w tym filmie, ale i w całej historii kina. Człowiek, który ma za sobą noc przesłuchania i biczowania, długą drogę z ważącym ponad 80kg krzyżem, wycieńczony, wykrwawiony, poraniony, obolały, ledwie żywy ma przed sobą jeszcze bezlitosną, straszliwą egzekucję. I ten „oto Człowiek”, Syn Boży, leżący już na krzyżu, rozciągnięty na siłę, aby dopasować przygotowane uprzednio dziury w krzyżu do Jego ramion, ten Człowiek, Który nie jest już nawet do człowieka podobny, modli się resztką sił i wstawia się za swoimi oprawcami: „Ojcze wybacz im, bo nie wiedzą co czynią” (Łk 23,34). Pamiętam tę scenę i Jego zaschnięte wargi, usta pełne zakrzepłej krwi szepczące tę modlitwę. Kiedy kilka lat temu oglądałem film pamiętam, że właśnie w tym miejscu po raz drugi nie mogłem powstrzymać łez cisnących się do oczu. Pierwszą sceną, gdzie łzy same popłynęły był moment kiedy w czasie drogi krzyżowej oczy Jezusa -przy którymś z kolejnych upadków- spotkają się z oczami Jego Matki. Klęczą oboje naprzeciwko siebie i On wypowiada z ogromnym wysiłkiem i bólem, ale i z jakąś przejmująca, wewnętrzną radością słowa: „Oto czynię wszystko nowe”. I wtedy zrozumiałem, że tak właśnie wygląda Bóg, Który na nowo stwarza świat zniszczony przez człowieka. I po raz drugi nie mogłem pohamować łez, kiedy widziałem te skrwawione, opuchnięte wargi Syna Bożego modlącego się za swoich oprawców, którzy właśnie rozciągają go na krzyżu wyrywając stawy barkowe i łokciowe Jego rąk. I pomyślałem wtedy, a właściwie modliłem się: „Ojcze wybacz nam, bo doprawdy nie wiemy co czynimy”.

Prawie 25 lat temu, zaraz po moich święceniach byłem na parafii w południowej Polsce, gdzie akurat budował się kościół. Na wiosnę -jakoś niedługo po Wielkanocy- podszedł do mnie pewnego, sobotniego ranka człowiek. Miał wtedy tyle lat ile ja teraz, czyli niewiele ponad 50, ale wyglądał na znacznie starszego. Wyglądał co najmniej na siedemdziesięciolatka. Podszedł i poprosił o spowiedź.
– Dobrze, chodźmy do kościoła, do konfesjonału, to pana wyspowiadam – odpowiedziałem.
– Ale ja nie byłem do spowiedzi ponad 40 lat – odrzekł proszący.
– No cóż, to nie mamy już ani chwili do stracenia – odrzekłem. I weszliśmy do kościoła.

Była to spowiedź człowieka, o której oczywiście nic powiedzieć nie mogę. Ale po spowiedzi zaprosiłem go do siebie i przegadaliśmy cały dzień. A właściwie nie przegadali, bo on tylko bardzo spokojnie i z jakąś niesamowitą melancholią i niezwykłym pokojem w oczach odpowiadał na zadawane mu pytania. Okazało się, że nie był do spowiedzi przez ponad 40 ostatnich lat, bo spędził je w obozie przymusowej pracy na Kamczatce, przy wyrębie drzewa. Kiedy go tam wywieziono miał zaledwie 12 lat i mieszkał w jednym z wielkich miast wschodniej, przedwojennej Polski. Ojciec by oficerem Wojska Polskiego, matka nauczycielką, starsza siostra lekarzem, a brat księdzem. Wiadomo, wszystkie powody ku temu, aby znaleźć się tam, gzie się znalazł. Nie zna losów ojca, przypuszcza że zginął w jednym z obozów jenieckich w Ostaszkowie lub Katyniu, ale o tym dowiedział się dopiero po powrocie ze zsyłki, tj. w 1982 roku. Matkę odwiedził raz w życiu, bo była w obozie pracy na Kamczatce, zaledwie 400 km od jego obozu, gdzie on przez 40 lat codziennie, z jednym dniem przerwy co10 dni wyrąbywał drzewo. O bracie i siostrze nie wie nic. Długo by opowiadać historie, których słuchaliśmy przez cały ten sobotni dzień po Wielkanocy 1983 roku. Przypomnę może jednak tylko to, co opowiadał ten człowiek o swojej najdłuższej podróży do Polski, która trwała ponad dwa lata. Kiedy w 1980 roku skończyła mu się kara 40 lat przymusowych robót, miał wtedy już 52 lata. Takich jak on, którzy przeżyli (chyba cudem) te lata katorgi było około 11 tysięcy. Z kilkudziesięciu obozów pracy na Kamczatce wyruszyła na piechotę do najbliższej stacji kolejowej w Komsomolsku na Amurze długa kawalkada więźniów. Ponad 6 tysięcy kilometrów dzieli te dwa miejsca na dalekiej rosyjskiej północy. Szli na piechotę, dniami i nocami przez tundrę i tajgę, eskortowani przez żołnierzy Armii Czerwonej, którzy też, tak jak oni sami byli skazańcami. Droga ta trwała prawie 10 miesięcy, a z 11 tysięcy więźniów dotarło do celu jedynie około półtora tysiąca. Reszta zmarła po drodze z głodu, z zimna, z wycieńczenia, z chorób, których nie miał kto ani diagnozować, ani leczyć. „Kiedy ktoś padał po drodze, to się nawet cieszyliśmy” –mówi opowiadający. I dodaje „bo jego racja żywnościowa, składająca się z kilku kilogramów suchego chleba i zasuszonego, zmrożonego mięsa zostawała do podziału dla tych, którzy szli dalej”.

Droga krzyżowa Chrystusa trwa nadal. A kiedy w końcu dotarli do celu, do stacji kolejowej …. nikt na nich nie czekał i trzeba jeszcze było czekać kilka tygodni koczując w okolicach stacji, pod gołym niebem zanim w końcu podstawiono pociąg, który przez następne trzy miesiące wiózł ich bardzo wolno do Moskwy. Co było dalej i jak ich przyjęto po 40 latach w bardzo zmienionym świecie, można znaleźć w książce wydanej przez ludzi, którzy słuchali opowiadań tego człowieka. Co jednak pozostało mi na długie lata, to wzrok tego człowieka, kiedy ktoś zapytał go, czy nie chciałby się zemścić szukać sprawiedliwości za to, że zabrano mu i zmarnowano właściwie całe życie. Jego odpowiedź była bardzo spokojna, jego oczy niezwykle przejrzyste i jasne. A odpowiedział słowami Chrystusa: „A po co się mścić? Po co szukać sprawiedliwości? Przecież ci ludzi nie wiedzieli co robią. On byli tak zaślepieni żądzą władzy, żądzą zła, że tak naprawdę to chyba nie wiedzieli co z nami robią. Pilnowali nas, tacy jak i my skazańcy z Armii Czerwonej. A różnili się od nas tylko tym, że nie pracowali przy wyrębie drzew i nosili nie naładowane karabiny.” Po co się mścić. Zemsta nic nie daje, tylko pomnaża zło.”

Kiedy oglądałem film „Pasja” i słyszałem modlitwę krzyżowanego Jezusa, przypomniały mi się słowa tego człowieka, który przed wielu laty wyraził bardzo prosto jedną z najgłębszych prawd : „zemsta nie daje nic, pomnaża tylko zło, trzeba nauczyć się wybaczać”.

I to wszystko działo się w XX wieku, w 1982 i 1983 roku. To nie jest zapadła, odległa, barbarzyńska przeszłość, to nie dzieje się w niecywilizowanym, barbarzyńskim świecie. To działo się w XX wieku, w kraju, który należy, czy też rości sobie pretensje do miana ekonomicznych i technologicznych potęg współczesnego świata. Tak dzieje się i takie przykłady można znaleźć w wielu innych krajach współczesnego, cywilizowanego świata. Warto może jeszcze raz przypomnieć, że codziennie ginie na świecie 383 chrześcijan, rocznie ponad 130 tysięcy. Chrześcijanie giną w Indonezji, Pakistanie, Indiach, bestialsko mordowani są w krajach arabskich, Libanie, Kuwejcie, Arabii Saudyjskiej, Emiratach Arabskich, eksterminowani w afrykańskich krajach takich jak Egipt, Sudan, Uganda, Somalia, zabijani w Wietnamie, Laosie, Korei Północnej, Chinach, na Kubie, prześladowani za swoje poglądy nawet w cywilizowanej Europie. Świat oszalałby w protestach gdyby to chrześcijanie mordowali, ale że to oni są mordowani nikt się nie odzywa, nikt nie protestuje, nikt o tym nawet nie wspomina.

A mimo to Chrystus powtarza ustawicznie przez wieki te niesamowite słowa: „Ojcze wybacz im, bo nie wiedzą co czynią”. (Łk 23,34). A my Go jeszcze oskarżamy, że to On jest przyczyną tych wszystkich nieszczęść i okrucieństw …

Czyżby ta trwająca 2000 lat droga krzyżowa naszego Zbawiciela niczego nas nie nauczyła? Czyżby Jego Męka i Jego nauka miały być bezużyteczne? Nie przebaczę, nie odpuszczę, do grobowej deski będę to pamiętał!!! Jakże często słyszymy takie słowa z ust chrześcijan, z ust wierzących i praktykujących katolików? Czy nie znaczy to, że ci ludzie po prostu nic nie zrozumieli z katolicyzmu, z wiary, z nauczania Chrystusa? Nic nie zrozumiałem z Jego nauczania na Górze, nic z Jego przypowieści, absolutnie nic z Jego przykładów i czynów, jeśli nie umiem wybaczać, jeśli mam za „dobrą pamięć” szczególnie do grzechów cudzych.

Zapiekła złość, zacięta chęć zemsty, odegrania się, odpłacenia złem za zło, pragnienie postawienia na swoim, nieumiejętność wybaczenia, noszenie urazy w sercu … czy to wszystko nie jest najgłębszym zaprzeczeniem, unicestwieniem Męki i Śmierci Jezusa Chrystusa, który z wysokości krzyża, czy raczej z dna upodlenia modli się: „Ojcze wybacz im, bo nie wiedzą co czynią”. (Łk 23,34).

I jeszcze jednej, ostatniej i najbardziej niesamowitej lekcji udziela nam Chrystus na krzyżu, kiedy już u kresu swojego życia widząc, że wykonało się wszystko: ”… zawołał donośnym głosem: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego” (Łk 23:46). Jest to lekcja całkowitego zaufania, zawierzenia Bogu, aż do końca, o co tak trudno, coraz trudniej w dzisiejszych czasach pełnych zadufanych, zadufanych, zapatrzonych w siebie ludzi.

Plik w formacie pdf. do pobrania tutaj

Published in: on 4 kwietnia 2009 at 4:45  3 Komentarze  
Tags:

V Niedziela Wielkiego Postu – Niesienie Krzyża

Idziesz przez wieki krwią znaczysz drogę ….
Startą od cierpień i bólu
Krzyż niesiesz ciężki,
koisz życia trwogę
o Jezu Chryste nasz Królu

W tym fragmencie pieśni, którą śpiewamy na Uroczystość Chrystusa Króla, wyrażona jest głęboka prawda o tym, że droga krzyżowa Chrystusa trwa nadal, że przez setki lat, od dwóch tysiącleci Chrystus nadal -niestety samotnie- niesie swój krzyż i niewielu jest takich, którzy „wpadną na pomysł” okazania Mu życzliwości czy udzielenia pomocy. To co miało miejsce w czasie drogi krzyżowej w Jerozolimie powtarza się nieustannie w tej trwającej wieki drodze krzyżowej Syna Bożego. I nie jest prawdą, że cierpi On tylko w swoich uczniach, w tych którzy w Niego wierzą. On cierpi także w tych wszystkich, którzy o Nim nie słyszeli. On cierpi nawet i w tych prześladowanych i zabijanych właśnie przez Jego uczniów, przez tych, którzy mienią się Jego uczniami i w Jego imię podnoszą morderczą rękę na drugiego człowieka. On cierpi także w tych, których prześladowano w Jego imię. I w nich cierpi podwójnie, bo cierpi także z powodu prześladowców, którzy mieniąc się Jego uczniami nic z Jego nauki nie zrozumieli.

Idziesz przez wieki, wygnany, odrzucony, skazany, jak Sybiracy zsyłani do kopalń Workuty i lasów Kamczatki, jak wygnańcy i skazańcy poniewierani i przeganiani przez syberyjskie tajgi i podbiegunowe pustkowia.

Idziesz przez wieki, wygnany, odrzucony, niechciany jak polscy uchodźcy w latach 40-tych z obozów przesiedleńczych na Syberii i z obozów uchodźców w Indiach, w Australii, Nowej Zelandii i w tylu krajach Afryki.

Idziesz przez wieki, wygnany, odrzucony, niechciany jak dzieci i kobiety z obozów dla uchodźców w Somalii, Ugandzie, Rwandzie i Burundi, jak uciekinierzy w kolonialnych i postkolonialnych wojnach Zairu, Nigerii, Zambii, jak wygnańcy w bratobójczych wojnach w Serbii, Chorwacji, Czarnogórze.

Idziesz przez wieki krwią znaczysz drogę …. krwią swoich uczniów, krwią ludzi cierpiących i eksterminowanych, krwią niewinnych nienarodzonych dzieci, krwią uchodźców politycznych, krwią prześladowanych i mordowanych dla celów politycznych, strategicznych, ekonomicznych, religijnych i mordowanych bez celu, bez sensu, bez jakiegokolwiek wytłumaczenia, bo morderstwo i ludobójstwo nigdy nie może być wytłumaczone.

Idziesz przez wieki krwią znaczysz drogę …. krwią tych których na siłę próbowano nawracać, i tych których krew przelano w Twoje imię, krwią na siłę chrzczonych i nawracanych wbrew ich woli, krwią afrykańskich niewolników i amerykańskich Indian, krwią katolików i protestantów, i prawosławnych i unitów, krwią wierzących i niewierzących, których zabijano w religijnych wojnach.

Idziesz przez wieki krwią znaczysz drogę …. krwią żołnierzy, którzy polegli na tylu frontach głupich i niepotrzebnych wojen, krwią więźniów i katorżników, krwią więźniów i krwią bezmyślnie mordowanych w imię opętańczych ideologii.

Idziesz przez wieki krwią znaczysz drogę …. i tak niewielu jest tych, którzy zdolni są zauważyć Twoje cierpienie, tak niewielu tych, których stać no współczucie, na pomoc, na okazanie serca.

To tylko Weronika, (której czyn znamy jedynie z przekazu tradycji) sama i dobrowolnie podeszła do skazańca, aby Mu okazać serce i pomóc. Tylko ona jedna ulitowała się nad cierpiącym i tylko ona jedna bez przymusu, z potrzeby serca okazała Mu miłosierdzie. Ile takich miłosiernych Weronik spotkałeś Jezu na swojej drodze krzyżowej przez wieki? Ty, Który tak pięknie mówiłeś o współczuciu, o życzliwości i miłosierdziu w przypowieści o miłosiernym Samarytaninie (Łk 10,30-37), Ty Który uczyłeś, że błogosławieni są miłosierni albowiem oni miłosierdzia dostąpią (Mt 5,7) … Ty właśnie nie spotkałeś prawie nikogo, kto okazałby Ci miłosierdzie. Ty, Który jesteś samym Miłosierdziem nie znalazłeś miłosiernej duszy, która zdolna by była pochylić się nad Tobą. I to nie tylko na Twojej drodze krzyżowej przez Jerozolimę, ale i na tej Twojej drodze krzyżowej przez wieki. Czy nie jest to niesamowite, że objawienie prawdy o Twoim Miłosierdziu ma miejsce właśnie wtedy, gdy do głosu dochodzą dwie opętańcze ideologie, z których jedna pochłonęła 50, a druga 80 milionów istnień ludzkich?

Szymon z Cyreny został przymuszony do pomocy. Pomógł i jak pokazuje film „Pasja” ostatecznie miał ludzkie serce, ale nie uczynił tego –przynajmniej w pierwszej chwili- dobrowolnie i ochotnie. „Wychodząc spotkali pewnego człowieka z Cyreny, imieniem Szymon. Tego przymusili, żeby niósł krzyż Jego.” (Mt 27:32; Mk 15:21))

A ileż to razy trzeba było i innych przymuszać, aby zechcieli zobaczyć cierpiącego i ulżyć choć trochę, pomóc? A jak jest dzisiaj? Czyż nie jest właśnie tak, że trzeba mnie przymuszać do pomocy i to nie obcym, ale samotnej matce, schorowanemu ojcu, ubogiemu krewnemu? Z przerażeniem wspominam reakcję pewnego zamożnego człowieka, który widząc kłopoty i biedę swojego kuzyna powiedział z cynizmem: „Nie mój cyrk, nie moje małpy. Jak sobie narobił dzieci niech je teraz karmi.” Jak niewiele jest miłosiernych Weronik na drodze krzyżowej Chrystusa przez wieki?

Były też płaczące niewiasty, o których wspomina św. Łukasz „A szło za Nim mnóstwo ludu, także kobiet, które zawodziły i płakały nad Nim. Lecz Jezus zwrócił się do nich i rzekł: Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi! Oto bowiem przyjdą dni, kiedy mówić będą: Szczęśliwe niepłodne łona, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły. Wtedy zaczną wołać do gór: Padnijcie na nas; a do pagórków: Przykryjcie nas! Bo jeśli z zielonym drzewem to czynią, cóż się stanie z suchym?” (Łk 23:27-31)

Te słowa, „płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi!” do nas także są skierowane, czasami bowiem potrafimy tylko płakać i użalać się, nie widząc, że to właśnie my sami jesteśmy przyczyną dziejącego się zła. Potrafimy użalać się i udawać, że nic nie da się zrobić, że nie mamy możliwości, że brak nam odpowiednich środków. Tak często słyszy się słowa: „Tak niewiele przecież można było zrobić, tak niewielkie zwykły człowiek miał możliwości. Rzymianie byli zbyt mocni, arcykapłani zbyt zawzięci i zapiekli w swoich planach pozbycia się niewygodnego proroka, straże zbyt gęste … cóż można było zrobić, aby pomóc temu cierpiącemu skazańcowi?

I do dzisiaj takie same słyszymy argumenty i takie same przeprowadzamy rozumowanie. Cóż może zrobić zwykły człowiek, aby pomóc, ulżyć, okazać serce i dobroć tym setkom, tysiącom a nawet milionom cierpiących, głodujących i prześladowanych?

A przecież całe społeczeństwa żyją dzisiaj w grzesznym luksusie i przesycie cierpiąc na otyłość, kiedy jednocześnie co 3 sekundy gdzieś na świecie ktoś umiera z głodu. Nie, nie ktoś!!! Chrystus umiera z głodu!!! A ja nic nie mogę zrobić? Bo kiedy biedak zapuka do moich drzwi, to osądzę go jak żebraka, który chce mnie naciągnąć.

Całe społeczeństwa nudzą się i szukają coraz to nowych form zabawy i ekscytacji, aby tylko podnieść sobie poziom adrenaliny we krwi, a jednocześnie w tym samym czasie w samej tylko Afryce codziennie 30 tysięcy dzieci (czyli miasteczko złożone z samych tylko dzieci) umiera z powodu niedożywienia i braku podstawowych lekarstw. A ja nie potrafię pomóc nawet dzieciom żyjącego obok mnie, uboższego sąsiada, bo nawet kiedy daję i pomagam, to robię to w sposób obrażający i urągający.

Jak podają niezależne statystyki i opracowania, aby zapewnić wszystkim biednym ludziom (na całym świecie) najbardziej fundamentalne potrzeby życiowe (jedzenie, wodę pitną, podstawowe wykształcenie i opiekę medyczną) potrzeba rocznie około 40 miliardów dolarów, ale jednocześnie corocznie, tylko na reklamę wydaje się 10-rotnie więcej czyli 400 miliardów dolarów. A ja nie potrafię znaleźć odrobiny czasu, żeby odwiedzić w szpitalu chorego krewnego, bo boję się, że się zarażę, lub że nie zdążę zarobić na kolejny niepotrzebny nikomu, a przecież tak reklamowany ciuch.

Całe społeczeństwa żyją w nieświadomości krzywdy, jaką wyrządzają innym tylko dlatego, że ich konsumpcyjny styl życia powoduje wprost ubożenie czy nawet biedę innych. Codziennie z braku świeżej, czystej wody umiera na świecie 4 000 ludzi, a jednocześnie codziennie w samej tylko Kanadzie wycina się 40 000 (tak 40 tysięcy!!!) drzew dla potrzeb drukarni drukujących gazety i reklamy. A ja nie umiem zrezygnować z kolejnego niepotrzebnego produktu, tylko dlatego, że stać mnie na jego kupno i dlatego, że był akurat w tak wspaniałej promocji.

Według FAO (Światowej Organizacji do Spraw Wyżywienia) sama tylko wielce oświecona Francja codziennie wyrzuca na śmietnik więcej jedzenia niż cała Afryka zjada w ciągu tygodnia !!! A ile jedzenia niszczy się w naszych domach ? Ileż wyrzuca się chleba tylko dlatego, że jest już nieświeży, wczorajszy? Ileż niszczy się dobra w restauracjach, w stołówkach, w sklepach przez zwykłą niedbałość, lekceważenie, niefrasobliwość?

W XXI wieku, wieku wspaniałego postępu ludzkości, wieku globalizacji, wieku sprawiedliwości i obrony praw człowieka, 300 milionów ludzi na świecie żyje w skrajnej, permanentnej nędzy. W wieku XXI, wieku lotów kosmicznych na Marsa i tunelu pod Kanałem La Manche corocznie na zbrojenia wydaje się ponad 800 miliardów dolarów, a jednocześnie tylko 20 miliardów rocznie potrzeba, aby tym 300 milionom nędzarzy zapewnić żywność, wodę, szkołę i opiekę medyczną. Tylko kto się tym przejmuje? Kogo to obchodzi?

… nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi! Oto bowiem przyjdą dni, kiedy mówić będą: Szczęśliwe niepłodne łona, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły. Wtedy zaczną wołać do gór: Padnijcie na nas; a do pagórków: Przykryjcie nas!” „ …bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; byłem nagi, a nie przyodzialiście mnie; byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie.” (Mt 25:42-43)

Tak niewiele jest i dzisiaj miłosiernych Weronik, tak trudno przymusić kogoś do okazania serca. Weronika nie dysponowała żadnymi niezwykłymi środkami, była słabą kobietą, nie miała żadnych nadzwyczajnych możliwości. Po prostu podbiegła, pomogła, ulżyła, okazała serce. Nie stój obojętnie, nie patrz beznamiętnie, nie mów: „a co mnie to obchodzi, to nie moja sprawa”. Nie odtrącaj wyciągniętej ręki z pogardliwym wyrokiem „pijak i żebrak”.

Chrystusie, Ty nadal …
Idziesz przez wieki krwią znaczysz drogę ….
Startą od cierpień i bólu
Krzyż niesiesz ciężki …

Krzyż ludzkiego egoizmu i bezmyślności, krzyż ludzkiej tępoty i obojętności. To Twoje cierpienie i ból to także efekt mojego (nie, nie ludzkiego, ale właśnie mojego) egoizmu, zapatrzenia w koniec własnego nosa i mojej obojętności. To ja nie robię nic, albo tak niewiele żeby Ci pomóc, żeby Ci ulżyć, żeby Cię spotkać na Twojej drodze krzyżowej przez wiek XXI.

Wersja do druku w formacie pdf do pobrania
tutaj

Published in: on 24 marca 2009 at 4:04  2 Komentarze  
Tags:

IV Niedziela Wielkiego Postu – Ukoronowanie Cierniem

Homo homini lupus

Tą rozrywkę wymyślili sobie już –niejako dodatkowo- rzymscy żołnierze. Jedynie ewangelia według św. Jana opisuje to w krótkiej relacji: „A żołnierze uplótłszy koronę z cierni, włożyli Mu ją na głowę i okryli Go płaszczem purpurowym. Potem podchodzili do Niego i mówili: Witaj, królu żydowski! i policzkowali Go. A Piłat ponownie wyszedł na zewnątrz i przemówił do nich: Oto wyprowadzam Go do was na zewnątrz, abyście poznali, że ja nie znajduję w Nim żadnej winy. Jezus więc wyszedł na zewnątrz, w koronie cierniowej i płaszczu purpurowym. Piłat rzekł do nich: Oto Człowiek.” (J 19:2-5)

Dla żołnierzy Jezus to tylko jeszcze jeden skazaniec, bezbronny i bez prawa głosu, bez możliwości protestu, który i tak miał zginąć. Nie należało mu się żadne ludzie traktowanie, żadne prawa, żadna litość. Można go wykorzystać w najbardziej bestialski sposób, można się nim zabawić, można go zelżyć, zniszczyć, spotwarzyć, sponiewierać, wyśmiać, wyszydzić, opluć. I tak właśnie zabawiali się skazańcem rzymscy żołnierze. Można się nawet zastanawiać dlaczego jest tak, że już ci sami starożytni rzymianie ukuli powiedzenie: „homo homini lupus” – człowiek człowiekowi wilkiem. Rzeczywiście czasami ma się wrażenie, że zwierzęta są lepsze niż ludzie. Zwierzęta nie zabijają dla przyjemności, dla lubieżnej, sadystycznej radości, zwierzęta nie znęcają się nad ofiarą. Człowiek niestety tak … człowiek niestety bawi się zadawaniem bólu. Człowiek bardzo często zadaje ból, lży, poniewiera drugiego człowieka dla sadystycznej przyjemności, z pogardy, a nawet tylko dla zabawy.

Gorszy cię to? Powiesz, że takie rzeczy zdarzają się wyjątkowo, wśród zwyrodniałych żołdaków i nieludzkich, pozbawionych uczuć zboczeńców. Czy na pewno? A jakże często my sami tak właśnie bawimy się ludźmi? Jakże często lżymy, niszczymy, poniżamy drugiego człowieka, traktujemy go jak śmiecie, jak zero, jak rzecz tylko dlatego, że jest od nas biedniejszy, że nie protestuje, że nie ma siły się sprzeciwić, tylko dlatego, że jest podporządkowany, poddany, w jakiś sposób zależny od nas. Dla żołnierzy skazaniec o imieniu Jezus (oni pewno nawet nie znali Jego imienia, bo i po co zaprzątać sobie głowę taką drobnostką) był tylko jednym z wielu niewolników, któremu nie należało się nic! A ileż to w naszych międzyludzkich stosunkach takich właśnie, lekceważących i pogardliwych uwag, zachowań? Ileż to razy nie zauważamy nawet, że ktoś jest na skraju wyczerpania, że ktoś nie jest w stanie dłużej znosić balastu swoich kłopotów i trosk, że po prostu jest u kresu sił? A my mu jeszcze dokładamy, -czasami nawet tylko bezmyślnie- pogłębiamy jego cierpienie.

Ileż to razy drugi człowiek jest dla nas nikim, nic nie znaczącym przechodniem, obojętnie mijanym i beznamiętnie niezauważanym? Czy nie jest i tak, że według naszych przekonań tak wielu ludziom nie przysługują żadne ludzkie prawa, że nie należy im się ludzkie traktowanie, odrobina życzliwości, czy zrozumienia, tylko dlatego że są inni. I nie muszą to być nawet pogardzani przez nas przestępcy, czy zboczeńcy (o których najczęściej nie wiemy nic), ale inni, po prostu inni, nieznani, odmienni, nie należący do naszej grupy, czy do naszej kultury.

Nie, nie będę tu przypominał ludzi numerów z obozów koncentracyjnych i tych niemieckich, i sowieckich, nie będę mówił o tych milionach skazańców, którym nie przysługiwało żadne ludzkie prawo. Ale powiem o czymś co widziałem na własne oczy. W czasie mojej pracy w południowym Zairze, w regionie Shaby (dzisiaj jest to region Katanga w Kongo) miałem okazję widzieć jak w ramach plemiennych porachunków złapano człowieka wracającego z buszu z naręczem długiej, buszowej trawy służącej do pokrycia dachu lepianki. Zamieszki międzyplemienne były wynikiem politycznej gry ówczesnego gubernatora, który doskonale znał rzymską zasadę „divide et impera” i wiedział jak skłócić sąsiadujące plemiona, które wzajemnie wymyślały dla siebie coraz bardziej okrutne kary, tortury i sposoby śmierci. Otóż złapanego człowieka poddano natychmiastowemu procesowi i jedyną winą jaką mu udowodniono było to, że należy do (rzekomo) wrogiego plemienia. Natychmiast też przystąpiono do egzekucji wymyślonej kary. Najpierw z rozmyślnym i wyrafinowanym okrucieństwem przybito mu stopy zardzewiałymi gwoźdźmi do kawałka deski i kazano uciekać. A kiedy ludzie widzieli, że skazany oczywiście nie może się ruszyć, obłożyli go niesioną przez niego trawą i najspokojniej w świecie podpalili. Rozdzierający krzyk tego, palonego żywcem człowieka do dzisiaj brzmi w moich uszach, ale jeszcze bardziej przejmująco brzmi w moich uszach śmiech zebranej gawiedzi; mężczyzn, kobiet a nawet kilkuletnich dzieci.

Ktoś może powiedzieć: „no tak, wiadomo, dzika Afryka”. Ale czy na pewno tylko w Afryce takie rzeczy się dzieją? Czy nie przypominamy sobie nic z naszego, wysoce cywilizowanego świata i to nawet nie z bardzo odległej przeszłości …, sprzed kilku lat lub nawet kilku miesięcy? Czy nie jesteśmy świadkami tego rodzaju prześladowań rasowych, kulturowych czy etnicznych także u nas, w cywilizowanej Europie? Czy nie przyglądaliśmy się tego rodzaju torturom zasiadając wygodnie przed telewizorem, ze szklanką kawy lub herbaty w ręku? A dzienniki telewizyjne, filmy, programy tym większym cieszące się powodzeniem im więcej w nich krwi, nieszczęścia, okrucieństwa, sadyzmu i demonicznego zwyrodnienia. I nikt nie protestuje, nikt nie krzyczy, nie domaga się poszanowania praw ludzkich. Większość epatuje się złem i barbarzyństwem cieknącym z ekranów naszych telewizorów. Co więcej, nieśmiałe próby protestu przeciwko tego rodzaju przedstawieniom natychmiast są zakrzyczane w imię wolności wypowiedzi, wolności ekspresji, w imię wolności wyboru. Codziennie ginie na świecie 383 chrześcijan, rocznie ponad 130 tysięcy. Świat oszalałby w protestach gdyby to chrześcijanie mordowali, ale że to oni są mordowani nikt się nie odzywa, nikt nie protestuje, nikt o tym nawet nie wspomina.

Człowiek człowiekowi wilkiem, człowiek bawi się drugim człowiekiem, człowiek lubuje się w poniżaniu, w deptaniu ludzkiej godności, w zadawaniu bólu, w szyderstwie, w drwinie, w policzkowaniu i to niekoniecznie tym fizycznym. Ileż to razy w moim życiu bezmyślnie, prostacko, cynicznie, beznamiętnie, tępo, a czasem z lubością, z wyrachowaniem, z perwersją bawiłem się ludzkim nieszczęściem, poiłem ludzką biedą, rozkoszowałem ludzkim poniżeniem i cierpieniem. Czy w tobie także nie drzemie rzymski, bezmyślny żołdak, czy i w tobie także nie można by odkryć pokładów nieludzkiego sadyzmu, a może tylko bezmyślności, obojętności, tępoty, egoizmu czy cynizmu?

Ja wiem, że ktoś może mi zarzucić, że jestem negatywistą, że widzę tylko ciemne strony, że przejaskrawiam, wyolbrzymiam, przesadzam. Ale czy rzeczywiście przejaskrawiam, czy rzeczywiście wyolbrzymiam? A nawet jeśli jest w tym trochę racji, to przecież podane przeze mnie przykłady nie są wyssane z palca i wszyscy doskonale wiemy, że są to jedynie pojedyncze przykłady tego wszystkiego, co działo się na przestrzeni wieków i co dzieje się do dzisiaj. Jest to tylko szczyt góry lodowej zła, o czym my nie mamy zielonego pojęcia, o czym wie doskonale tylko Bóg, bo On sam to wszystko, w tych wszystkich cierpiących i poniżanych, w tych wszystkich wyszydzonych, maltretowanych i sponiewieranych przecierpiał. Męka Chrystusa trwa nadal i nadal człowiek znęca się nad Nim, nad Chrystusem obecnym w drugim człowieku. Nadal jest On poniżany i raniony, bity i torturowany, obrażany, wyśmiewany, wykpiony i pohańbiony – jak z rozczuleniem śpiewamy w Gorzkich Żalach. I nadal nikt w Nim nie widzi Syna Bożego, ani nawet człowieka, któremu należy się szacunek. Nadal jest to tylko skazaniec, śmieć, potępieniec, „ktoś od kogo się głowę z pogardą odwraca” (jak czytamy w jednej z pieśni Izajasza). I ciekawe, że do tego momentu w procesie Chrystusa nie znalazł się nikt –no może poza żoną Piłata- kto by się za Nim wstawił, lub Mu współczuł. To dopiero na drodze krzyżowej spotkamy Weronikę (o której wiemy tylko z tradycji), płaczące niewiasty i Szymona z Cyreny. Ale to dopiero w ostatniej fazie Jego krzyżowej drogi, znaleźli się ludzie, którzy byli zdolni okazać odrobinę ludzkich uczuć. W czasie procesu, biczowania, żołnierskich zabaw, koronowania cierniem nie znalazł się nikt, kto zobaczyłby w Nim cierpiącego, kto okazałby litość, kto okazały współczucie i przynajmniej nie dodawał bólu do już istniejącego cierpienia. Nie jest przesadą mówienie o tym, nie jest przesadą przypominanie o tych najbardziej ciemnych zakamarkach ludzkiej duszy. Nie jest negatywizmem i samoudręczeniem mówienie człowiekowi: „uważaj, bo i w tobie także drzemią pokłady okrucieństwa”. Męka Chrystusa nie tylko przez to jest wstrząsająca, że dokonała się raz, przed dwoma tysiącami lat na osobie Syna Bożego, Jezusa Chrystusa. Ona dokonuje się nadal, powtarza się przez wieki. I każdy z nas ma w niej osobisty udział i wkład. Ilekroć z pogardą patrzę i odnoszę się do drugiego człowieka, ilekroć poniżam i szkaluję, obrażam bliźniego, ilekroć nawet tylko obojętnie przechodzę koło cierpiącego i poniżonego, tylekroć powtarza się biczowanie i koronowanie cierniem, tylekroć wyśmiewany i opluwany jest Chrystus. To właśnie znaczą Jego słowa: „Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili.” (Mt 25,40)

A oto jeszcze jeden przykład w tej niekończącej się drodze krzyżowej Boga – Człowieka. Może nie wielki i nie spektakularny, ale przykład w którym okazuje się, że nawet najbliżsi potrafią zapomnieć, że w drugim człowieku obecny jest stale Chrystus, Który powtarza ustawicznie te właśnie słowa: „cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście to uczynili.”

Matka dowiedziała się, że jej córka spodziewa się dziecka. Najpierw próbuje ją namówić na „jedyne sensowne rozwiązanie” czyli na aborcję. Córka nie chce nawet o tym słyszeć. Mimo młodego wieku zdaje sobie sprawę co nosi pod swym sercem i upiera się przy tym, że nie jest to tylko bezkształtny płód, zlepek kilku komórek, ale jej dziecko. Matka więc pod pozorem badania zawozi córkę do lekarza i wbrew woli dziewczyny ginekolog dokonuje zabiegu. Matka dopięła swego. Pozbyła się niewygodnego balastu, który mógł jedynie skomplikować całe życie córki, a rodzinę narazić na spore kłopoty i plotki. Córka jednak nie zrozumiała „dobrych intencji” matki, znienawidziła ją, uciekła z domu i nigdy już do niego nie wróciła. Ze łzami w oczach mówi o innym, lepszym rozwiązaniu: „Powinna była mnie zamordować, gdy sama nosiła mnie jeszcze pod swoim sercem. Mordując moje dziecko zraniła moje serce. Ja nie potrafię jej już kochać”.

Koronowanie cierniem to straszna tortura, chociaż dla żołnierzy to była tylko rozrywka, kilka chwil szyderstwa i kpiny. Człowiek bowiem, którym się zabawiali przecież już nic nie znaczył, był tylko skrwawionym łachmanem, i tak przeznaczonym na zabicie. A któżby się kimś takim przejmował? Ale ta sama bestialska rozrywka kosztem drugiego człowieka powtarza się zawsze ilekroć ja zapominam, że drugi człowiek jest objawieniem się samego Boga, bo „Bóg go stworzył na obraz i podobieństwo swoje.” (Rdz 1,27)

A Chrystus, Który był najdoskonalszym obrazem Ojca stał się człowiekiem i został tak potraktowany ….

„Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści, oswojony z cierpieniem, jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa, wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic. Lecz On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści, a myśmy Go za skazańca uznali, chłostanego przez Boga i zdeptanego. Lecz On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie. Wszyscyśmy pobłądzili jak owce, każdy z nas się obrócił ku własnej drodze, a Pan zwalił na Niego winy nas wszystkich. Dręczono Go, lecz sam się dał gnębić, nawet nie otworzył ust swoich. Jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak On nie otworzył ust swoich. (Iz 53:3-7)

Tekst do druku w formacie pdf tutaj

Published in: on 16 marca 2009 at 4:40  3 Komentarze  
Tags:

Kazanie Pasyjne na II Niedzielę Wielkiego Postu – pojmanie i proces Jezusa

Farsa procesu

Robert miał niewielką, ale dobrze prosperującą firmę budowlaną. Dorabiał się przez kilka lat, raczej ciężką i uczciwą pracą, nie oszukując i nie prowadząc podejrzanych interesów. Ale i tak w małym miasteczku, w którym mieszkał wszyscy mu zazdrościli i podejrzewali o machlojki. Nie przejmował się tym za bardzo, bo mimo tego miał zamówienia, a ludzie byli zadowoleni z jego usług. Nie było więc podstaw by się niepokoić i przejmować ludzkim gadaniem. Chociaż niektórzy wychodzili ze skóry, żeby mu zaszkodzić, ze zwykłej i całkowicie bezinteresownej zazdrości. Zastanawiało go tylko skąd się takie uczucia biorą, dlaczego ludzie tak wiele wysiłku i pomysłowości używają, żeby zaszkodzić drugiemu. Zazdrość to na pewno najbardziej nieekonomiczne uczucie. Przecież gdyby ten wysiłek i pomysłowość wykorzystali w pozytywny sposób, to sami mogliby żyć znacznie lepiej i dostatniej.

Tego feralnego wieczoru wracał z budowy, którą prowadził w sąsiedniej miejscowości. Nie było ani późno, ani zbyt ciemno, nie padał deszcz. On sam nie był ani zmęczony, ani i tym bardziej pijany, bo nigdy nie pił, nie miał do tego zdrowia i od lat nie wypił nawet piwa. Jechał spokojnie i oto nagle, nie wiedział nawet kiedy, zobaczył kilkuletnie dziecko na masce swojego samochodu … Zatrzymał się natychmiast, wysiadał i podbiegł do leżącego na poboczu dzieciaka. Dziecko nie reagowało, nie ruszało się, nie oddychało. Podniósł je najdelikatniej jak umiał, ułożył na tylnym siedzeniu i pojechał do szpitala. W szpitalu stwierdzono zgon. On sam zgłosił się na policję. Alkomat –jak na złość był zepsuty, ale policjant przyjmujący zeznanie nie stwierdził “spożycia alkoholu”. Niestety w procesie nie dano wiary policjantowi, ale tym, którzy zaświadczyli pod przysięgą, że widzieli go pijącego w tym feralnym dniu na budowie. Zresztą sam proces był farsą, przeprowadzony pośpiesznie i bez zachowania najbardziej elementarnych zasad dochodzenia. Przesłuchano kilku zupełnie przypadkowych świadków, których on sam absolutnie sobie nie przypominał. Kiedy wysiadł z samochodu, aby podnieść dziecko nie spotkał nikogo, nikt nie podszedł wtedy, nie zapytał o to co się stało, nie zareagował, droga była pusta, a tu nagle na procesie tylu naocznych świadków, tylu ekspertów, tylu oskarżycieli! Skąd oni wszyscy się wzięli?

Prokurator zażądał wyroku, obrońca nie próbował go nawet bronić, sąd pośpiesznie i beztrosko zakończył sprawę. Zazdrośnicy byli usatysfakcjonowani, znaleźli w końcu “haka” na tego, który na pewno nie doszedł do takiej firmy w uczciwy sposób i czekali tylko, że prędzej czy później podwinie mu się noga, że wpadnie, że popełni błąd i … nadarzyła się okazja. Czemu nie skorzystać? Nawet jeśli dostanie wyrok tylko w zawieszeniu, to i tak ten nie lubiany “świętoszek” ma za swoje. Nikt na tym nie skorzystał, nikt z tego nic nie ma, ale i on nie będzie się chełpił swoim dobrobytem i swoją podejrzaną uczciwością.

Drobna, niewielka sprawa bez znaczenia. Świat się od tego nie zawalił, nawet w gazetach nie pisano, bo i o czym? Człowiek uczciwy i pracowity został wykończony. Zazdrośnicy, bezinteresowne hieny zadowolone. Nic wielkiego się nie stało.

****************

To samo powtarza się od stuleci … od tysiącleci. Niewygodnemu, niepokornemu, buntownikowi, politycznie niepoprawnemu, a nawet tylko normalnie uczciwemu człowiekowi zawsze można zaszkodzić, wytoczyć sfingowany proces i zawsze znajdą się tacy, którzy go wydadzą, wskażą palcem, oskarżą, dostarczą wygodnych, niezaprzeczalnych dowodów i ostatecznie uciszą. Człowiek prawy jest wyrzutkiem i wrzodem, jest oskarżeniem dla robiących karierę, dla zaangażowanych w polityczne gierki, dla szukających własnych korzyści. Kiedy przyglądamy się starożytnym “aktorom” tego karykaturalnego procesu: Judasz, arcykapłani: Annasz i Kajfasz, namiestnik Piłat, król Herod, tłumy, barbarzyńscy rzymscy żołdacy … to można zobaczyć, że każdy z nich miał interes w “pozbyciu się”, w skazaniu i zamordowaniu Chrystusa i każdy do tego wyroku, na swój sposób przykładał rękę. Co więcej, wszyscy ci “aktorzy” do dzisiaj obecni są w tak wielu współczesnych, “sprawiedliwych” procesach. W każdym systemie politycznym i w każdym systemie społecznym, w każdej warstwie i w każdym czasie znajdą się zdrajcy i krzywoprzysięzcy, którzy za odpowiednią opłatą zeznają, to co należy, to co pasuje oskarżycielom do ich wyroku. W każdej społeczności i każdym systemie i grupie społecznej znajdziemy sprzedajnych judaszy, podstępnych i święcie oburzonych kajfaszy, annaszy i arcykapłanów, ale także bezwolnych i zastraszonych piłatów, skretyniałych herodów. Nie trudno także znaleźć barbarzyńskich oprawców, sadystycznych żołdaków, o czym możemy się przekonać z codziennych wiadomości i doniesień z różnych frontów współczesnych, cywilizowanych wojen. Nie brakuje też na pewno nigdy i nigdzie przekupnych i tępych tłumów, które gotowe są jak w transie krzyczeć “krew jego na nas i na dzieci nasze”. Nie brak i gapiów, którzy przyglądać się będą z rozkoszą najbardziej nawet nieludzkim egzekucjom i widowiskom, bo są one przecież tak ekscytujące. Proces Chrystusa trwa nadal i powtarza się, powiela i zwielokrotnia, ilekroć wygrywa ludzka głupota i zawiść, chciwość i pazerność, przebiegłość i tchórzostwo, koniunkturalizm i zwykła małoduszność, ludzka obojętność i bezduszna miernota. Wystarczy przypatrzeć się tylko naszym czasom i temu co nam oferują współczesne “sprawiedliwe sądy” i “trybunały demokracji”, sędziowie i politycy, twórcy kultury, manipulatorzy pseudo-wartości, piewcy nowej wolności i twórcy nowej mody, i nowej etyki opartej o jedyną zasadę “maksimum przyjemności przy minimum odpowiedzialności”.

Ale najpierw był jeden z Jego zaufanych, jeden z Dwunastu, do którego On nadal zwraca się słowem “przyjacielu(!)”, a który wydaje Go zdradzieckim pocałunkiem. I od tamtego czasu, zawsze znajdzie się jakiś Judasz, który zdradzi, wyda, wskaże palcem, z uśmiechem pocałuje, dla kilku srebrników, dla doraźnej korzyści, dla “wyższych racji”, dla takich lub innych “racjonalnych” czy politycznych powodów. Zawsze znajdzie się jakiś politycznie poprawny Judasz, który doniesie, zadenuncjuje, dostarczy “niezbitych” dowodów, szepnie tam, gdzie trzeba i komu trzeba, żeby niewygodnego wykończyć, żeby leżącemu dokopać, żeby rywala zgnoić. I tak od dwóch tysięcy lat powtarza się ustawicznie zdrada Jezusa, wydawanego i sprzedawanego w Jego braciach, w tych niewinnych i zdradziecko, podstępnie wydanych. Od dwóch tysięcy lat powtarzają się pojmania, w których niewinni traktowani są jak zbrodniarze, a zbrodniarze szyderczo się uśmiechają i stroją się w piórka niewinnych stróżów prawa i sprawiedliwości. I nie trzeba przypominać wielkich procesów politycznych z lat stalinizmu, nie trzeba odwoływać się do specyficznego pojęcia socjalistycznej sprawiedliwości. Wystarczy przyjrzeć się temu co dzisiaj, i co dookoła nas się dzieje. Wystarczy zobaczyć, jak my sami “załatwiamy” porachunki między sobą, jak w cywilizowany sposób i z uśmiechem na ustach, w białych rękawiczkach wykańczamy innych.

A ileż to razy było tak w moim życiu, że i ja doniosłem, wydałem, zdradziłem, bo tak się opłacało, bo tak było wygodniej, bo trzeba było zachować swoją pozycję, bo tego wymagała sytuacja. Ileż to razy ja okazałem się fałszywie uśmiechniętym Judaszem, zdrajcą, sprzedawczykiem, kanalią tylko dlatego, że się bałem, że obiecywano za taką zdradę drobne zyski i niewielkie dopłaty? Ileż to razy dla tych doraźnych drobnych zysków zdradziłem przyjaciół i zdradziłem, zaparłem się Chrystusa, jak Piotr wołając “Nie znam tego człowieka, co ty wygadujesz. Nigdy z nim nie chodziłem. Nie mam z nim nic wspólnego!!” Ile razy stałem w tłumie i krzyczałem “Na krzyż z nim!”? Czy ja naprawdę nie mam sobie nic do zarzucenia w procesie Jezusa i takich jak On niewinnie skazanych, potępionych, wyśmianych i wyszydzonych? Ilu ludzi żywcem ukrzyżowałem, pogrzebałem, skazałem na nieistnienie, na zapomnienie tylko dlatego, że byli niewygodni dla któregoś z moich szefów? A ilu poświęciłem ze zwykłego lenistwa i konformizmu, mówiąc bezdusznie i szyderczo: “a co mnie to obchodzi, to nie moja sprawa”, albo “nie mój cyrk, nie moje małpy„? I umywałem ręce, jak Piłat zadowolony ze znalezionego kompromisu, z faktu, że udało mi się wyjść z kłopotu przez sprytny i dowcipny gest.

A ty? Czy nigdy nie brałeś udziału w takim procesie? Nie musiał być wielki, nie musiał toczyć się przed sądem. Nie trzeba było nawet składać fałszywych zeznań czy fałszywie przysięgać. Wystarczyło, że we właściwym momencie przytaknąłeś głową, że szepnąłeś kilka wątpliwych “prawd” komu trzeba, że nie zareagowałeś wtedy, kiedy kogoś wykańczano, że siedziałeś cicho, żeby nie stracić pozycji. Wystarczy, że dla utrzymania swego “status quo”, swojego stołeczka biłeś brawo, kiedy należało krzyczeć: “nie zgadzam się, to nieprawda!!!”. Wystarczy, że byłeś w tłumie potępiających bez jakichkolwiek dowodów winy. To wystarczy. Parodia procesu, kpina ze sprawiedliwości i praworządności, naginanie faktów do z góry przyjętych założeń, śmierć cywilna na którą skazujemy tych wszystkich, którzy są niebezpieczni, albo tylko niewygodni, albo tylko inaczej myślący, nie poddający się powszechnemu praniu mózgów … szczucie plotkami i pomówieniami, to stale powracające elementy tego samego procesu Jezusa, sfingowanego i niesprawiedliwego procesu! Od 2 tysięcy lat karykatura procesu Jezusa powtarza się ustawicznie. I my ustawicznie bierzemy udział w tych bezprawnych, szyderczych procesach, w sposób świadomy lub nawet nie do końca świadomy, a jednak nigdy nie bez winy.

Analiza procesu Jezusa, prowadzanie skazanego przed wyrokiem od Annasza do Kajfasza, od Heroda do Piłata, pokazuje nie tylko niesprawiedliwość i bezprawność tego procesu, ale i nieudolność całej “maszyny sprawiedliwości”, ludzkiej sprawiedliwości, która bezlitośnie miele swoje ofiary. Ta nieudolność i bezduszność widoczna jest przecież do dzisiaj we wszystkich “praworządnych” i konstytucyjnych instytucjach, wydających wyroki śmierci już nie pojedynczo, ale zbiorowo, w instytucjach decydujących o losie już nie jednostek, ale całych grup społecznych, całych narodów. A wszystko to w imię prawa i sprawiedliwości, w imię humanizmu, równości i braterstwa, w imię wolności i –ostatecznie- pychy. Europejskie i narodowe parlamenty dekretujące w całym majestacie prawa, z zachowaniem demokratycznych procedur, że dzieciobójstwo nie jest morderstwem, że eutanazja nie jest zbrodnią, to także sfingowane karykaturalne procesy Jezusa. Nie trzeba się odwoływać do nazistowskich i stalinowskich zbrodni ludobójstwa, żeby uświadomić sobie jak bardzo ślepa i bezduszna, jak bardzo wyrafinowana i perwersyjna jest “machina ludzkiej sprawiedliwości” i ludzkiego prawa. I tłumy pytające jak Piłat, z ironią i drwiną: “A cóż to jest prawda?” i z bezduszną tępotą przyklaskujące prześmiewcom i obiecującym złote góry ideologom.

Annasz, Kajfasz, Herod, Piłat, rzymscy setnicy i żołnierze, i tłumy, ludzie którzy bezmyślnie zgadzają się na tę kaźnię i traktują ją jak rozrywkę, oni wszyscy są nadal obecni i nadal skazują, potępiają, wydają wyroki, spiskują i z obojętnością patrzą jak niewinni są poniewierani i mordowani, jak sprawiedliwi wydawani są na śmierć i na pośmiewisko. Proces Jezusa ze wszystkimi jego “aktorami” nieustannie trwa nadal i ja w nim także uczestniczę. Ja także gram w nim jakąś rolę, nawet jeśli jestem tylko bezmyślnym gapiem, niezaangażowanym przechodniem, postronnym obserwatorem.

Panie, przewrotnie skazywany we wszystkich niesprawiedliwych wyrokach świata, sądzony we wszystkich farsach sprawiedliwych procesów … w Twoim pojmaniu i w Twoim procesie one wszystkie są już obecne. A Ty jesteś obecny i skazywany w nich wszystkich, aż do dzisiaj!!!

Plik w formacie „.pdf” do pobrania tutaj

Published in: on 21 lutego 2009 at 5:43  2 Komentarze  
Tags:

Kazanie Pasyjne na I Niedzielę Wielkiego Postu – Modlitwa w Ogrójcu

Męka Chrystusa trwa nadal …

Krystyna od kilku miesięcy pracowała jako szwaczka w niewielkiej, prywatnej fabryce odzieży. Zarabiała niewiele, bo zaledwie 600 złotych miesięcznie, a i to wypłacane przez właściciela zakładu jakby z łaski, w kilku ratach, po 50, 80 czasami 100 złotych. Pracowała codziennie od 7-mej rano do 16-tej, a czasami dłużej, nieraz nawet do 19-tej, czy 20-tej wieczorem. Ale w sumie cieszyła się i z tego, bo miała co miesiąc kilka groszy, za które mogła kupić lekarstwa dla swojego chorego dziecka. Mąż odszedł od niej 3 lata temu, kiedy okazało się, że dziecko urodziło się z wodogłowiem. W życiu codziennym pomagali jej rodzice pracujący jeszcze na roli, mimo swoich ponad 70 lat. Ale na lekarstwa już nie wystarczało i dlatego nawet ta mizerna i niewolnicza praca była dla niej wielką szansą i pomocą, aby związać koniec z końcem. Właściciel wprawdzie traktował pracowników jak niewolnice i niejednokrotnie wrzeszczał odgrażając się zwolnieniem wszystkich, jeśli nie zostaną wieczorem na kilka dodatkowych godzin. Nie płacił w ogóle za te dodatkowe, nadliczbowe godziny uważając, że i tak robi im łaskę dając im zatrudnienie i możliwość zarobienia tych kilku złotych. Ale znosili to wszyscy cierpliwie i z pokorą, nie próbując nawet protestować, bo każda taka próba mogła się skończyć wywaleniem z pracy, a tego nie chciał nikt. Od dwóch tygodni jednak aroganckie wrzaski pracodawcy stały się nie do wytrzymania. Krystyna bała się każdej jego wizyty w zimnej, nie ogrzewanej sali, gdzie szyła codziennie, godzinami, schylona nad maszyną. Od kilku dni, jakby upodobał sobie w upokarzaniu właśnie jej, czepiając się i wygrażając jej nieprzyzwoitymi słowami. Groził coraz bardziej ordynarnie zwolnieniem twierdząc, że na jej miejsce ma pięć innych, którzy będą pracować wydajniej i dokładniej. A w niej narastał lęk przed zwolnieniem, przed utratą pracy i tych kilku złotych, które tak bardzo były jej potrzebne na lekarstwa dla 3 letniego chorego synka. Narastał w niej nie tylko lęk, ale i znużenie monotonną pracą w zimnie, znużenie i zmęczenie życiem i wrzaskami właściciela, który stawał się coraz bardziej nieludzki, a nawet chamski. Tak bardzo gorąco modliła się codziennie, tak bardzo prosiła Pana Boga o to, aby skończył się ten koszmar niepewności i zastraszenia, ta eskalacja pogardy i poniżenia.

I pewnego wieczoru nie wytrzymała. Przyszła z pracy późnym wieczorem, po raz kolejny upokorzona i poniżona przez nieludzkiego pracodawcę. Rodzice już spali, spało też jej upośledzone dziecko. Wyjęła je z łóżeczka i poszła z nim nad zamarzniętą cienkim lodem rzekę. Wychodząc z domu napisała kilka słów dla rodziców, wyjaśniając, że nie jest już w stanie znosić dłużej tych upokorzeń, poniżania, obelg i biedy w jakiej żyje, zależności we wszystkim od rodziców, świadomości, że jest dla nich ciężarem, a przede wszystkim niepewności jutra, spowodowanej ustawicznymi groźbami pracodawcy.

Ciało jej i dziecka znaleziono kilka dni później na jednym z progów rzecznych. Rodzice poszli do właściciela zakładu i pokazali mu list swojej córki. Wyśmiał ich i wyrzucił za drzwi.

****************

Tegoroczne rozważania Męki Pańskiej rozpoczynamy od tego co stało się w Ogrójcu, od tej jedynej i niepowtarzalnej modlitwy Boga-Człowieka, Jezusa Chrystusa, w czasie której sam Bóg zaczął odczuwać lęk i drżenie, od tej wstrząsającej chwili, w której sam Bóg poci się krwawym potem. Warto jednak zobaczyć tę chwilę, te kilka, kilkanaście minut modlitwy w szerszym kontekście. Zazwyczaj wzruszamy się śpiewając w Hymnie Gorzkich Żali:

Żal duszę ściska, serce boleść czuje, *
Gdy słodki Jezus na śmierć się gotuje; *
Klęczy w Ogrójcu, gdy krwawy pot leje, *
Me serce mdleje.

Warto się zastanowić dlaczego? Co spowodowało u Niego ów krwawy pot? Co takiego zobaczył, co przeżył, czym się przeraził ten 33 letni człowiek, Bóg-Człowiek (!), iż doznał tak głębokiego wstrząsu, że jak pisze św. Łukasz “…Jego pot był jak gęste krople krwi, sączące się na ziemię.” (Łk 22:44)?

Czy widział wtedy tylko swoją własną mękę i śmierć? Czy bał się jedynie tego, co Jego samego czekało? Czy w tej chwili głębokiej i osobistej rozmowy z Ojcem nie widział także i tego wszystkiego, co miało spotkać Jego braci i siostry, jak On; pogardzanych, odrzuconych, wyśmianych, prześladowanych? Czyż nie widział i nie czuł całego bólu ludzkości, tych wszystkich milionów umierających, odrzuconych, lekceważonych, wyśmiewanych, bezbronnych? Czyż nie przeżywał także ich opuszczenia, ich lęku i ich trwogi? Bóg człowiek pocący się gęstymi kroplami krwi, przeżywa z całą wyrazistością i rozdzierającym bólem trwogę konania wszystkich tych, którzy konali, konają i konać będą w ciągu całej historii ludzkości. On poci się krwawym potem, bo nosi w sobie lęk konania i agonię tych milionów – jak On niewinnych – skazańców, którzy oczekują na śmierć, do śmierci się przygotowują, swoją męczeńską śmierć boleśnie i jeszcze przed śmiercią przeżywają.

To ich ból i ich lęk, ich trwoga i ich przerażenie jest powodem Jego bólu i trwogi konania. Nie bez przyczyny bowiem pisze Izajasz w jednej z pieśni o cierpiącym Słudze Jahwe: “Lecz On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści, a myśmy Go za skazańca uznali, chłostanego przez Boga i zdeptanego.” Ale także “Lecz On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie.” (Iz 53:4-5) On naprawdę wziął na siebie wszystkie nasze cierpienia i nasze lęki, nasze choroby, ale i nasze grzechy, nasze zwątpienia i nasze troski.

Ksiądz Massimo Astrua w swej niewielkiej książeczce: “I was prześladować będą. Męczennicy XX wieku”, pisze, że w pierwszych wiekach chrześcijaństwa zostało zamordowanych około 7 milionów 730 tysięcy chrześcijan.

I tak:
w roku 40 po Chrystusie – zginęło około 1 000 chrześcijan
w roku 50 po Chrystusie – 1 400
w roku 150 po Chrystusie – 40 500
w roku 200 po Chrystusie – 217 800
w roku 250 po Chrystusie – 1 171 000
w roku 300 po Chrystusie – aż 6 299 000
———————————————————————-
w sumie, ciągu trzech pierwszych wieków – 7 725 700.

Ale warto pamiętać i o tym, że jedynie w ubiegłym, XX wieku zginęło ponad 45 milionów (!!!) TAK 45 MILIONÓW chrześcijan, i to tylko dlatego, że byli wierzącymi. I to wiek XX próbował nam wmówić, że “człowiek to brzmi dumnie”. To także z ich powodu Jezus w Ogrójcu poci się krwawym potem. To z ich powodu prosi swoich uczniów: “Smutna jest moja dusza aż do śmierci; zostańcie tu i czuwajcie ze Mną!” (Mt 26:38)

Bo kiedy Pismo święte mówi: “On wziął na siebie nasze słabości i nosił nasze choroby„. (Mt 8:17; Iz 53:4-5) to można w tym obrazie widzieć także tych wszystkich, z którymi Chrystus się utożsamia, a którzy jak On niewinnie skazani, bez wyroku i bez sądu, zostali straceni, potępieni, szykanowani, represjonowani, wyrzuceni na margines (Mt 25:40 i 45). On rzeczywiście wziął na siebie cierpienia nas wszystkich, a szczególnie tych najsłabszych. On już w Ogrójcu przeżywa śmierć nie tylko swoją, ale i tych milionów niewinnych, na których wydano szydercze wyroki i których bestialsko zakatowano, zamordowano, utopiono, którym poderżnięto gardło, spalono, tylko dlatego, że wierzyli w Chrystusa. Ale i tych zaszczutych w naszych nieludzkich społecznościach, wyśmianych i szykanowanych, słabych i bezbronnych, którymi nikt się nie przejmuje.

Obraz niewinnego baranka, pocącego się krwawym potem, to także obraz tych, którzy w naszych czasach (Afryce, w Azji, ale i w cywilizowanej Europie) cierpią prześladowanie i represje, tych o których Papież Jan Paweł II mówił, że jest “głosem tych, którzy głosu nie mają„.

To za nich poci się krwawym potem, to za nich modli się w Ogrodzie Oliwnym Bóg-Człowiek, Jezus Chrystus. To za nich prosi, aby oszczędzony im został ten kielich goryczy, aby ominęła ich ta godzina. On się z nimi utożsamia tak głęboko, że wszelkie zło, wszelka krzywda wyrządzona człowiekowi Jego dotyka …. “Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili.” (Mt 25:40). Czy my zdajemy sobie sprawę, co znaczą te słowa? “Wszystko !!!, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili.” A co ja uczyniłem?, co ja nadal i codziennie czynię?

W jednym z komunistycznych więzień Rumunii, w czasach stalinizmu trzymani byli klerycy, których poddawano wyrafinowanym torturom cielesnym i duchowym zanim zdecydowano się ich rozstrzelać. Wieloosobowe cele więzienne pełne były robactwa i szczurów. Brak było w celach podstawowych urządzeń sanitarnych, a klerycy załatwiali swoje potrzeby do wiader. Aby ich zmusić do przyznania się do niepopełnionych win, aby ich złamać i upokorzyć, codziennie rano, po pobudce zanurzano im siłą głowę w wiadrach pełnych ich własnych ekskrementów. Po kilku tygodniach tego rodzaju porannych ćwiczeń, klerycy byli już tak “wytresowani”, że sami, bez zewnętrznego przymusu “nurkowali” głową w wiadrach. A ich oprawcy śmiali się z tej “porannej toalety”. Byli tak otępiali stosowanymi wobec nich metodami przesłuchań, że nie protestowali nawet wtedy, kiedy życie każdego z tych 17 kleryków kończyło się tym samym, strzałem w potylicę.

“Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili.” (Mt 25:40). Chrystus w Ogrodzie Oliwnym poci się krwawym potem nie tylko dlatego, że widzi swoją mękę i upokorzenie, że przeżywa trwogę konania, że sam “na śmierć się gotuje”. On naprawdę “obarczył się naszym cierpieniem, On naprawdę dźwigał nasze boleści …a myśmy Go za skazańca uznali, za godnego pogardy,” za kogoś, kim można bezkarnie pomiatać, z kogo można się bezkarnie śmiać.

Warto zrobić sobie rachunek sumienia i zapytać: ile z tych cierpień ja sam spowodowałem, do ilu (być może nawet) śmierci, niewinnych śmierci ja się przyczyniłem? Tak łatwo jest się wzruszać cierpieniami Chrystusa, tak trudno dostrzec tegoż samego Chrystusa w człowieku żyjącym obok mnie.

Plik w formacie „.pdf” do pobrania tutaj

Published in: on 7 lutego 2009 at 23:04  4 Komentarze  
Tags: